

W czasie urlopu na Sycylii miałam wrażenie, że czas magicznie stanął w miejscu. Zniknął znany mi z codzienności pośpiech, stała potrzeba gonienia za czymś. Zwolniłam, rozkoszowałam się każdą chwilą. „Dolce far niente” nabrało nowego znaczenia. Dni wydawały się długie, a wszystkie plany realizowałam spokojnie, jeden po drugim. Z niektórych punktów zwiedzania rezygnowałam, bez żalu , na rzecz nieśpiesznej kawy w małej kawiarni, chwili błogiego lenistwa w urokliwym porcie czy zwykłego obserwowania życia mieszkańców.

Widziałam na Sycylii kilka plaż, ale większość nie zrobiła na mnie wrażenia. Jedne były dzikie i kamieniste, inne pełne szarego piasku. Takie, jakich wiele. Była jednak jedna plaża, którą trudno zapomnieć – w miasteczku położonym blisko Syrakuz, przy Hotelu Fontane Bianche. Zatokowa, biała, długa i idealnie piaszczysta. Z łagodnym zejściem do morza, turkusową wodą. Niestety jest to plaża hotelowa, częściowo zamknięta.

Nie bez przyczyny bywa nazywane Perłą Sycylii. Miasteczko, które skradło moje serce, znajduje się na północnym wybrzeżu wyspy, jakieś 80 km na wschód od Palermo. Usytuowane jest u stóp masywu skalnego la Rocca, posiada niską i jasną zabudową nad którą góruje wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO katedra. Cefalù, chociaż bardzo popularne wśród turystów, ma naprawdę niezwykły klimat. Pastelowe uliczki, pełne detali zaułki, lodziarnie serwujące najlepsze pistacjowe lody. Do tego deptak z ławeczkami, piaszczysta plaża i łódki kołyszące się na wodzie. Spędziłam tam kilka godzin, ale marzyło mi się więcej.


