Już po opublikowaniu wpisu z podróżniczymi wspomnieniami tegorocznych wakacji udało nam się wybrać w jeszcze jedno miejsce. Trafiłam na nie zupełnym przypadkiem szukając czegoś na Instargamie i jakoś od razu przypadło mi do gustu. “Ziołowy zakątek”, bo o nim mowa, położony jest w województwie podlaskim, około 160 km od Warszawy. Wyobrażałam sobie sielskie, urokliwe miejsce. Miałam rację czy jednak nie? Przeczytajcie!
Doszliśmy do miejsca, w którym nagle droga zaczęła się rozgałęziać a dookoła nas pojawiły się kolejne budynki i informacja, że na teren Ogrodu Botanicznego pod rygorem kary nie można przebywać bez biletu. A bilet można kupić w sklepiku lub w bramie ogrodu. Ponieważ sklepik już mijaliśmy, a bramy ogrodu z tego punktu nie było widać postanowiliśmy się cofnąć. Odstaliśmy w kolejce i poprosiliśmy o bilet, którego jak się okazało niestety nie można było kupić nigdzie poza bramą ogrodu.
Teren jest mocno zabudowany, ale dookoła było tak wielu ludzi, że postanowiliśmy ruszyć za nimi. Brama do ogrodu była blisko, ale zasłaniały ją dach innego domu i parasole z restauracji. Wstęp na jego teren kosztuje 8zł za osobę dorosłą + 5zł zwrotnej kaucji za identyfikator, który należy mieć przy sobie w razie kontroli. Muszę przyznać, że dla osób lubiących rośliny jest to miejsce warte odwiedzenia. Powstał on w 2007 roku, a w 2011 otrzymał status Ogrodu Botanicznego. Podziwiać w nim można główne rośliny lecznicze i aromatyczne, które są dobrze wyeksponowane i opisane. Wygląda to ładnie i widać, że prowadzone jest z pomysłem. W ramach ogrodu działa Centrum Edukacji Przyrodniczej oferujące zajęcia zarówno dla dzieci (takie jak wizyta w zagrodzie ze zwierzętami, różne warsztaty, zajęcia laboratoryjne, wycieczki po lesie i inne) jak też dorosłych (m.in. wizyta w Domku Szeptuchy, zwiedzanie Ogrodu z przewodnikiem, warsztaty ziołowe i nalewkowe).

Ponieważ byliśmy na nogach od świtu, a z powodu Święta wszystkie sklepy na trasie były nieczynne, postanowiliśmy coś przekąsić w karczmie. Weszliśmy do niej o 11.45, zamówienia na jedzenie można składać od 12, więc zaczęliśmy od produkowanych na miejscu soków. Wielowarzywny bez cukru, jabłkowy i pikantny pomidor były naprawdę doskonałe, jedne z lepszych jakie kiedykolwiek piłam (w sklepiku można je też kupić na wynos). Na dania obiadowe było dla nas ciut za wcześnie, zamówiliśmy więc lokalny przysmak – kiszkę ziemniaczaną i mniej lokalny przysmak, czyli pizzę. Kiszka była dość mdła, a pizza adekwatna do niskiej ceny. Ogólnie poprawnie i bez zachwytu, ale nie spodziewaliśmy się niewiadomo czego.