Są takie miejsca, które po prostu chciałabym zobaczyć. Jestem ich ciekawa, ale czekam cierpliwie aż nadejdzie ich kolej w podróżniczym grafiku. Myśl o nich nie spędza mi snu z powiek i nie budzi dziwnej, nieokreślonej tęsknoty. Są też miejsca, które w głowie i sercu mam od zawsze. Wizualizuję sobie chwilę, gdy uda mi się w końcu je odwiedzić, myślę o tym, jak spędzę tam czas, czego spróbuję, co wtedy będę czuła.



Moim planem na kolejny dzień były Moherowe Klify. Po przyjeździe do Galway wykupiłam w lokalnym biurze wycieczkę i niecierpliwie czekałam na jej rozpoczęcie. Siedziałam w autokarze, słuchałam wesołych historii naszego kierowcy i z przyklejonym do szyby nosem podziwiałam krajobrazy mijane po drodze. Pogoda od rana była piękna, miałam nadzieję, że się nagle nie zepsuje. W Irlandii jest to nie do przewidzenia. Jak powiedział nasz kierowca, sprawdzanie prognozy mija się z celem, bo niebo ma swoje niespodzianki w postaci słońca, deszczu czy wiatru (a najlepiej wszystkiego naraz w tym samym czasie).




Dla mnie to było przeżycie, które dawało wyłącznie pozytywne emocje oraz poczucie ogromnego zachwytu nad niesamowitą urodą otaczającego mnie świata.
