
O kuchni portugalskiej powstał już 1 wpis, ale uczucie głodu i niedosytu wciąż mi towarzyszy. Zapraszam więc na na kolejny odcinek w którym oficjalnie przyznam, że nie mogłabym w Portugalii mieszkać. Dlaczego? Ponieważ ciągle bym jadła! Mówią, że to co się ma na co dzień może się szybko znudzić, ale ja jakoś w to nie wierzę 🙂 Jedzenie w Portugalii jest wspaniałe i nieustannie zaskakuje mnie swoją prostotą.

Niestety ta prostota bywa bardzo kaloryczna. Weźmy na przykład takie pieczywo. Chleb w połączeniu z lekko solonym masłem lub pastą z sardynek wprawiają mnie w zachwyt. Albo z kroplą fantastycznej oliwy i kilkoma oliwkami marynowanymi w świeżym czosnku. Chleb jest ciężki, mięsisty, chrupiący. Można jeść bez końca.



A te wszystkie przystawki? No po co one komu? Nie dość, że pyszne to jeszcze sycące. Ser, oliwki, jakieś krakersy i ten nieszczęsny świeży chleb w oliwie! W pierwszej chwili zachwyt, strzelające konfetti, a za chwilę rozpacz, bo gdy przychodzi danie główne to człowiek już nie ma miejsca. Ale ta ryba tak pachnie, tak kusi, więc przecież sobie nie odmówisz. Obok, oliwy i korka to przecież jedno z największych dóbr Portugalii. Peixe espada, pescada, robalo, dourada, bacalhau, sardinha, atum, salmão. Każdy znajdzie rybę, w której się zakocha już od pierwszego kęsa. Miłośnicy owoców morza też nie będą rozczarowani. Ocean kryje różne niespodzianki.



