Portugalskie jedzenie jest tematem, który w pełni zasługuje na osobny, smakowity wpis. Muszę przyznać, że Portugalia była pierwszym krajem, w którym zapragnęłam odkrywać lokalną kuchnię i postanowiłam, że nie będę oszczędzać na jedzeniu. Wcześniej wyjeżdżałam możliwie jak najniższym kosztem, czego naturalną konsekwencją było unikanie wizyt w restauracjach.

Wyjątkiem były lokale typu Pizza Hut (niestety!), które wydawały mi się najtańsze. To był standardowy błąd początkującego smakosza, patrzyłam bowiem na ceny wystawione przed turystycznymi restauracjami w centrum miast i myślałam, że takie jedzenie jest nie na moją kieszeń. To Portugalia nauczyła mnie schodzenia z utartych ścieżek, szukania małych lokali, które w żaden sposób nie rzucają się w oczy.

Znasz to, prawda? Ten moment, gdy zaczynasz szukać nosem 🙂 Idziesz uliczkami Alfamy mijając podobne do siebie, kolorowe budynki. W pewnym momencie pojawia się zapach grillowanej ryby. Świeżej, aromatycznej, doskonale przyrumienionej. Rozglądasz się za restauracją, ale nic nie widzisz. Włączasz zmysł słuchu – gdzieś niedaleko słychać żywe rozmowy w obcym języku, śmiech i gwar. Wytężasz wzrok i już je widzisz – wąskie drzwi przysłonięte moskitierą z frędzelkami. Wiesz, że przekroczenie ich progu zabierze Cię w inny świat. Świat prostych stołów z narzuconą na nie ceratą w kratę, metalowych krzeseł i niezobowiązującej atmosfery.

Najprawdopodobniej w tym świecie nie ma miejsca na menu w języku angielskim. A może w ogóle nie ma żadnego menu, bo kuchnia serwuje dziś to, co udało się zdobyć w czasie porannych połowów? Kiedy w końcu uda Ci się zamówić posiłek i zjesz go ze smakiem, pewnie zdziwisz się widząc rachunek napisany odręcznie na postrzępionej kartce. Kiedy zaczęłam szukać takich miejsc zrozumiałam, że lokalne jedzenie wcale nie musi być drogie, a jest nieporównywalnie smaczniejsze. Okazało się, że sam czas oczekiwania na jedzenie i jego nieśpieszna konsumpcja mogą sprawiać niesamowitą przyjemność.

Ważną kwestią przy wyborze restauracji jest to czy w porze obiadu (między 12:00 a 14:00) jest w niej dużo mieszkańców danego miasta. Na południu Europy wiele osób każdego dnia odwiedza ulubione knajpki, aby zjeść niedrogi posiłek. A przy tym spotkać sąsiadów, wdać się z kelnerem w ciekawą dyskusję i miło spędzić czas. Jeśli przed lokalem stoją naganiacze z angielskim menu w ręku – ja bym odpuściła i poszła dalej.


Za te drogiazgi przyjdzie nam zapłacić kilka euro wraz z końcowym rachunkiem. Myślę, że warto ponieważ na danie główne zazwyczaj trzeba poczekać (w nadmorskich miejscowościach niejednokrotnie widać, jak świeża ryba jest niesiona do kuchni, a tam dopiero szykowana do smażenia czy grillowania).


Jako ciekawostkę dodam, że kilka razy błąkałam się głodna w godzinach, w których większość restauracji na przerwę (ok.15-16). W przeciwieństwie do Hiszpanii, gdzie zazwyczaj spotykałam się z głośnym SJESTA, PROSZĘ WYJŚĆ!, w Portugalii za każdym razem byłam zapraszana do środka. Zaznaczano, że menu będzie skromniejsze, bo kucharz odpoczywa, ale właściciel może zrobić omlet ze świeżych jaj z krewetkami lub warzywami albo nalać zupy. Wspominam to miło i z wdzięcznością.

