Od mojej krótkiej wizyty w stolicy Holandii minął już ponad rok, a ja na blogu nie było jeszcze żadnej relacji. Nadrobimy to dziś, bo zdjęcia idealnie komponują się z wiosenną aurą, która nas otacza. Zaczniemy od jej rowerowego, bardzo pozytywnego i barwnego oblicza.
Amsterdam urzekł mnie od pierwszego wejrzenia, dosłownie od pierwszej sekundy. Wydaje się miłym miastem, bardzo przyjaznym mieszkańcom. Jest zielony, kolorowy, ciekawie rozplanowany. Poruszanie się po nim jest łatwe, samo centrum bez problemu można zwiedzać na piechotę. Mapa w dłoń i w drogę, przed siebie.
Tym, co od razu rzuca się w oczy, są rowery. Setki tysięcy rowerów, wylewających się dosłownie z każdego skrzyżowania, zza każdego zakrętu, z każdej ulicy. Morze rowerów, prawdziwa ich powódź. Ich widok cieszy oczy.
Ile jednośladów właściwie jest w mieście? Różne źródła podają, że między 800 tysięcy a milionem, czyli tyle, co mieszkających tam osób lub nawet więcej! Podobno ponad połowa mieszkańców jeździ na rowerze codziennie, niezależnie od pogody, pory roku czy innych czynników zewnętrznych.
Pamiętam jak byłam zaskoczona w czasie wizyty w Rotterdamie, gdy córka ludzi u których wówczas mieszkałam wybierała się rowerem na Sylwestrową imprezę do znajomych. Za oknem kompletna ciemność, ujemna temperatura a w planach picie szampana i powrót po kilku godzinach do domu. Oczywiście na rowerze.
Może oni się rodzą z genem cyklisty? 🙂 Super, że mają dobre warunki do jazdy, bo w Amsterdamie jest ponad 400 km ścieżek rowerowych, a większość ulic ma pas dedykowany jednośladom. Piesi muszą zachować czujność i ostrożność, bo nie mają pierwszeństwa w rowerowym szaleństwie.
Trochę mi było głupio, bo chwilami rozglądałam się z otwartą buzią. Dla mnie to coś na kształt odnalezionego raju. Totalny luz, inspirująca moda uliczna, pięknie ozdobione rowery, pikniki na trawie, biesiadowanie nad brzegiem kanałów, ogromna uprzejmość ludzi.
Jeśli miałabym naszkicować moje wymarzone miejsce do życia, wyglądałoby ono podobnie, przynajmniej wizualnie, bo o innych aspektach nie mam pojęcia – czy ktoś z Was żył może dłużej w Amsterdanie i coś opowie?
Część rowerów jest zabezpieczona i zapięta na kłódkę, część nie. Jeśli rower zginie, to kupuje się nowy. Jeśli utopi się w kanale, to się utopi, cóż poradzić? Na rowerach jeżdżą dzieci, dorośli, rodzice z dziećmi, starsi ludzie, pary na tandemach a nawet psy w koszykach.
Poważni biznesmeni w czarnych garniturach, młode dziewczyny w kwiecistych sukienkach i kobiety w eleganckich, służbowych żakietach.
Jest to zupełnie naturalne, jak spacer w słoneczny dzień. Rower tu, rower tam. Gdzie nie spojrzeć, tam rower.
Utopionych rowerów widziałam sporo, zapewne jakieś służby się tym zajmują, ale przy takiej ilości jednośladów jest na pewno ciężko zapanować nad porządkiem. Są rowery ładne, zadbane i modne, ale więszość to zwykłe, skromne, nie przykuwające uwagi egzemplarze, czasem jedynie ozdobione jakąś wstążką czy sztucznymi kwiatami. Mają swoje parkingi, serwisy, ulice. Są elementem krajobrazu, jego nieodłączną częścią. Tłem, a może właśnie pierwszym planem? Są symbolem wolności i wiatru we włosach.